Konkurs "Na Bielanach zakochani widzą słonie"

Jak Bielańczycy podchodzą do miłości? Jak ją pielęgnują? Co zrobić gdy jej nie ma? Jak ją znaleźć?



W ramach Fiesty Rodzinnej (21 maja 2016 r.) Chcemy Wam zaproponować Konkurs Literacki, którego tematem jest WYMARZONA RANDKA.

Nagrodą jest kolacja/ śniadanie dla zakochanych w jednej z Bielańskich kawiarni 
 Cafe de la Poste, Czytelnia, Cafe Roślina, WakeCup CAFE.





Byliście na takiej wymarzonej Randce?? A może w Waszej wyobraźni planujecie jakiś świetny scenariusz? A może poznaliście kogoś gdzieś na Bielanach i chcecie kontynuować tę znajomość?


Jeśli skończyliście 16 lat, opiszcie swoje fantazje w zgodzie z własną wyobraźnią mając w pamięci fakt, żeby nikogo nie urazić, nie używać niecenzuralnych słów i przekonać nas, że to właśnie Wy powinniście wygrać podwójne zaproszenie na rendez-vous w najbardziej klimatycznych bielańskich kawiarniach: Cafe de la Poste, Czytelni, Roślina Cafe
 i WakeCup CAFE


Opisy Waszych wymarzonych randek wstawiajcie w komentarzach do tego posta. http://fiestarodzinna.blogspot.com/p/konkurs-literacki.html
FORMULARZ  ZNAJDUJE  SIĘ NA SAMYM DOLE TEGO WPISU 

W opisie podajcie kontakt mailowy/telefoniczny do siebie oraz pseudonim pod jakim chcecie wystąpić na naszych forach. oraz zgodę na upublicznienie Waszego wpisu [np  Sebastian Świerszcz , sebastianswierszcz@wp.com, PASIKONIK, Zgadzam się na publikacje mojego opisu w internecie pod w/w psudonimem]
tak jak na rysunku




Mail/telefon pozostaną tylko do naszej wiadomości, w wyniku moderacji komentarza dane zostaną ukryte i posłużą tylko i wyłącznie do jednorazowego kontaktu z Wami, aby poinformować Was o ewentualnej wygranej. 

Każdy komentarz będzie oczekiwał na moderację. Następnie otrzymacie informacje od Organizatorów.

Pamiętajcie, że chcemy promować Waszą twórczość i będziemy zamieszczać najciekawsze opisy pod zaproponowanymi przez Was pseudonimami na naszych stronach oraz na stronach zaprzyjaźnionych z nami instytucji, a także w mediach społecznościowych. 

Puście wodze fantazji i nie bójcie się kiczu! w końcu, kto nigdy nie czytał Harlequina niech pierwszy rzuci kamieniem. 


UWAGA: Przesłanie nam opisu randki jest równoznaczne z akceptacją powyższych warunków. 

Odbiór Voucherów tylko osobisty na naszej Fieście Rodzinnej 21 maja ok. godz. 16.00. Jeśli nie pojawi się dana osoba, nagroda, voucher na Śniadanie Zakochanych w Bielańskich Kawiarniach, przechodzi na kolejną najlepszą naszym zdaniem pracę. 

Warto?

8 komentarzy:

  1. Opis mojej Randki: Za oknami grzmiało. Nie miałam ochoty ruszać się z domu. Ubrałam jednak skórzaną kurtkę, wzięłam największy parasol, jaki miałam w domu i wyszłam na spotkanie. Po drodze jakiś rozpędzony kretyn przejechał z taką pre∂kością, że cała woda zgromadzona na ulicy wylądowała... na mnie. Ze złości stanęłam jak wryta i na całe gardło wrzasnęłam: "Jak jeździsz, palancie!" Ku mojemu zaskoczeniu samochód się zatrzymał. Niemożliwe, że mnie w tej ulewie usłyszał. Pomyślałam gorączkowo. Z samochodu wysiadł chłopak. Na oko około trzydziestoletni. Z wyraźną skruchą powiedział, że mnie bardzo przeprasza. Zamyślił się. Nie chciał mnie tak urządzić. Mieszka tu niedaleko, jeśli chcę, mogę się u niego wysuszyć. Byłam wściekła, więc odburknęłam tylko, żeby swoje grzeczności, teraz po czasie, wsadził sobie w gardło. Obróciłam się i ruszyłam w swoją stronę. Po – dotyczy posta: Konkurs "Na Bielanach zakochani widzą słonie"

    OdpowiedzUsuń
  2. Opis mojej randki: Bardzo głęboko zapadła mi w pamięć pierwsza randka na Bielanach z moim mężem, Bielaninem od urodzenia. Wtedy nie byliśmy jeszcze małżeństwem. To był nasz pierwszy spacer w tej okolicy. Wysiedliśmy na stacji metra Stare Bielany i zaraz weszliśmy w cichą, przedwojenną uliczkę Lipińską. Objął mnie ramieniem i tak doszliśmy do placu Konfederacji. Donośnym głosem rozdzwoniły się dzwony wieży Zygmunta. Minęliśmy kościół. Nie sposób przejść obojętnie obok usytuowanego tam zakątka z klimatycznymi kawiarniami. Wstąpiliśmy do jednej – ja zamówiłam czarną herbatę z cytryną, a on – miętową. Pamiętam, że trajkotałam jak najęta, dzisiaj już nawet nie wiem o czym. Zawróciliśmy w kierunku ul. Płatniczej. Od razu zwróciłam uwagę na urokliwe latarnie gazowe, gdyż na mojej rodzimej Sadybie też jest piękny szlak latarni gazowych. Ciepłe światło latarni podkreśla romantyczny nastrój wieczoru i nadaje mu magiczny charakter. Mój przyszły mąż zapytał: podoba ci się? chciałabyś tutaj zamieszkać? Tak, bardzo chciałam! A dzisiaj? Z naszych okien rozciąga się widok na Stare Bielany, z których wybija się wieża kościoła. Uśmiecham się, ilekroć słyszę donośne bicie dzwonów. Nie bez powodu nasi synowie noszą imiona – Stanisław i Zygmunt.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opis mojej randki:
    Najlepsze rzeczy najczęściej pojawiają się spontanicznie (a znaznaczam, że historia jest prawdziwa). Lato, Włochy, malutkie miasteczko Fiuggi na wzgórzach, noc po całodziennym zwiedzaniu Rzymu. Ciało marzy o odpoczynku, umysł jeszcze palący ciekawością: co jest jeszcze do odkrycia. Postanowiłyśmy, że pójdziemy na krótki spacer w poszukiwaniu Starówki, mimo, że było już dość późno. Noc była bardzo ciepła, ulice ciche. Powoli wspinałyśmy się na wzgórze, gdzie mieściło się stare miasto. Niedaleko celu usłyszałyśmy muzykę - ktoś grał na fortepanie. Wiedzione dźwiękami trafiłyśmy na mały, staromiejski rynek, gdzie jak się okazało trwał recital. Rzadko człowiek może poczuć się jak w filmie, ale kiedy widzi się fortepian wystawiony przed budynkiem, z czerwonym dywanem prowadzącym do krzeseł dookoła, we Włoskim miasteczku, gdzie dochodzi już północ - jak można myśleć inaczej? Nieśmiało, stojąc z tyłu, oczarowane wysłuchałyśmy utworu. Ta noc już była idealna z powodu tej krótkiej, magicznej chwili. Niech magia trwa - może znajdziemy kafejkę ze sławną włoską kawą. Poprzez labirynt wąskich uliczek udało nam się trafić do jednej restauracji. Można powiedzieć "a szczęście" w środku wszystkie miejsca były zajęte; co jednak może być lepszego niż taki wieczór na zewnątrz, na klimatycznej uliczce, gdzie obok jest ogród z widocznym między liśćmi świecącym miastem? A kawa, mimo, że czarna, jak na nasze zwyczajowe pełne mleka latte, najpyszniejsza. Konwersacje o pięknie, o zachwycie, o marzeniach, zakończone zgubieniem się w drodze do hotelu (tak to bywa, jak się wymśla, że pójdzie się od drugiej strony) i błądzenie przez godziny... Niezapomniane przeżycie, nawet jeśli było cliché. To co było niezmienskiego w powietrzu z każdym pomyślanym "łał" było też między nami. I gdybym mogła opisać tą niezwykłość jednym słowem, jednak nie użyłabym stwierdzenia "film" czy "magia", ale "harmonia".

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapowiadał się piękny, majowy poranek. Chomiczówka powoli budziła się do życia. Uwielbiałam widok na moje osiedle z najwyższego piętra. Dobry humor budował dodatkowo fakt,że dziś miałam zobaczyć się ze swoim ukochanym. W brzuchu poczułam motylki dające znać o swojej obecności. "Spacer po moich ukochanych Bielanach będzie idealnym pomysłem na dziś"-zapewniłam samą siebie. Wskoczyłam w śliczną,różową,zwiewną sukienkę,bo prognozy jasno zwiastowały,że czeka nas kolejny,ciepły,słoneczny dzień. Całość uwieńczyłam delikatnym makijażem. Złapałam torebkę i byłam w pełni gotowa do wyjścia. W tym samym momencie rozległ się dźwięk przychodzącego sms'a. "Czekam na Ciebie na dole" .Pognałam z wielkim uśmiechem niczym na skrzydłach i już za chwilę stałam zamknięta w jego ramionach wdychajac cudowny zapach jego perfum. Złapał mnie za rękę i powędrowalismy nad Stawy Brustmana. To było kolejne,malownicze miejsce,które tak bardzo kochałam. Ukryte między blokami w taki sposób,że stanowiło oddzielny świat, odizolowany od codziennych trosk i pędu życia.
    Wieczorem przechadzaliśmy się ulicą Płatniczą i podziwialiśmy zabytkowe latarnie gazowe,które stworzyły niesamowicie romantyczny klimat,a następnie minęliśmy Kościół św. Zygmunta. Gdzieś w tle grała muzyka. Ktoś postanowił poćwiczyć grę na trąbce. "Tylko jednego brakuje mi do pełni szczęścia"-pomyślałam. W tym momencie
    zatrzymał mnie bez słowa,przyciągnął do siebie i czule pocałował. Rozpierała mnie ogromna radość.
    Na koniec postanowiliśmy posiedzieć na jednej z długich,fantazyjnych ławek na Bogusławskiego. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
    -Podoba Ci się tu?-zapytałam półgłosem.
    -Nawet nie wiesz jak bardzo-odpowiedział z zachwytem.-Chciałbym,żeby tutaj dorastały nasze dzieci-dodał po chwili.
    -Mówisz poważnie?-zapytałam z niedowierzaniem.
    -Absolutnie. Naprawdę to miejsce do mnie przemawia-powiedział z uśmiechem i pocałował mnie w czoło.
    -Zaskakujesz- uraczyłam go szerokim uśmiechem i mocniej się w niego wtuliłam.
    Wróciliśmy na Chomiczówkę,bo robiło się późno. Objął mnie w talii i mocno przytulił.
    -Od dziecka coś ciągnęło mnie w to miejsce-szepnął-niczym...magnes.
    Podziękował za miło spędzony dzień i na odchodnym sprzedał mi długiego,czułego całusa. Szepnęłam mu krótkie "kocham Cię" i zniknęłam za drzwiami wejściowymi do mojego różowego bloku. Było tak wspaniale i tak magicznie,że wcale bym się nie zdziwiła gdybym zobaczyła dziś słonie na osiedlu. To była moja idealna randka. Niezaprzeczalnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Opis mojej randki:
    Część 1/2 MY
    Las lśnił. Jak okiem sięgnąć graby, dęby, klony i lipy wypełniały ścianę roślinności wszystkimi odcieniami soczystej wiosennej zieleni. Ciemniejsze sosny odcinały się na ich tle tworząc iście malarski pejzaż. Powietrze przeciął odgłos oddalającej się burzy. Gdzieś nad szpitalem wciąż wisiały granatowe chmury. Tu już świeciło słońce rozświetlając mokre źdźbła traw i korony oddychających wiosną drzew. Hania odetchnęła głęboko przymykając powieki. Zapach zroszonej ziemi i woń kwitnących na skraju lasu samosiejek jabłoni pieścił jej zmysły. Tylko o tej porze roku powietrze tak pachnie. A pomyśleć, że jeszcze godzinę temu przeklinałam ten deszcz. – zbeształa siebie rozglądając się. Kropla zawieszona na krawędzi niewielkiego liścia brzózki drżała pod dotykiem promieni słońca. Podeszła bliżej by lepiej się jej przyjrzeć. Wyciągnęła rękę, by strącić to wspomnienie deszczu, ale zatrzymała się w pół ruchu zawstydzona swoim niszczycielskim zamiarem. Kropla była przecież taka śliczna. Idealna w swojej świeżości, niestabilnej postaci. Wspięła się na palce by być jeszcze bliżej. Jakaś zagubiona strużka spłynęła po listku szukając dogodnej drogi w dół i w swej wędrówce napotkała Haniną kropelkę. Przez trwającą ułamek sekundy chwilę, krztyny wody zamarły zachwycone swym widokiem a potem złączyły się w jedno i zadziwione tym nagłym uczynkiem, a może swym ciężarem spadły wprost na nos podglądającego je człowieka. Hania uśmiechnęła się rozbawiona i otarła skórę. Opuściła głowę. Kark bolał ją od ciągłego patrzenia w górę.
    Zerknęła na zegarek. Już prawie siedemnasta. Żołądek zwinął się w niej w supełek w przypływie nagłej radości i ekscytacji. Czuła się tak zawsze, no prawie zawsze, gdy czekała na niego. Chyba już tak będzie zawsze, pomyślała kierując się w stronę ławki, na której zwykli się spotykać. Jakiś nieuważny, zaczytany student wpadł na nią z takim rozmachem, że trzymana przez niego książka upadła na ziemię. Pospiesznie ją podniósł otrzepując okładkę z czcią.
    -Przepraszam – bąknął niezrozumiale, najprawdopodobniej wciąż jeszcze błądząc myślami w lekturze.
    -Nic się nie stało – odpowiedziała z uśmiechem. Nawet na nią nie spojrzał, ale ona i tak poczuła do niego sympatię. Może to przez tą książkę o tematyce górskiej. A może przez to, że był taki przystojny.
    Żurnalowo przystojny. Odnalazł właściwą kartkę i ruszył w swoją stronę bez chwili zwłoki. Stała patrząc się za nim. Lubiła piękno, pod każda postacią. W końcu studiowała na Akademii Sztuk Pięknych, ale myśli jakie przyszły jej do głowy sprawiły, że zaśmiała się z własnej głupoty.
    Powoli ruszyła w przeciwnym kierunku niż ten, który obrał tajemniczy nieznajomy. Obok niej przemykali chłopcy i dziewczęta zdążający do domów lub akademików po wieczornych wykładach. Nie zwracała jednak na nich uwagi, choć malownicza dróżka, u której kresu skryty wśród zieleni stał gmach Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, buzowała od wesołych głosów. Nie patrzyła już na nikogo, bo tam w oddali rozpoznała jego. Jeszcze tylko zarys sylwetki, jeszcze zbyt daleko żeby widzieć rysy twarzy. Ale ona wiedziała, ze to On. Ten jego zawsze sprężysty, pewny siebie krok. Sposób, w jaki przeczesuje palcami włosy. Jak sprawdza, która jest godzina, najpierw strzepując jakby rękę by zegarek opadł na nadgarstek. Jest zmęczony po tym bieganiu, pomyślała przyspieszając kroku. Ale w formie. Nie oszukiwała się jednak. Maratończyka to z niego nie będzie. Zachichotała z własnego żartu.
    Zauważył jej wesołość od razu. Jego niebieskie, zawsze roześmiane oczy zwęziły się w dwie szparki co świadczyło o tym, że jest bardzo szczęśliwy. Odpowiedziała tym samym. Pogładził ją po policzku. Delikatnie, czule.
    -Dobrze cię widzieć. – szepnął wręczając jej bukiet zerwanych przez siebie kwiatów. Takie lubiła najbardziej. – Spacer? – zaproponował. Zgodziła się.

    OdpowiedzUsuń
  6. Część 2/2 MY
    Skręcili w jedną z bocznych, mniej uczęszczanych dróżek. Chcieli być sami. Lubili być sami. On ekstrawertyk a na dodatek sangwinik opowiadał jej coś puszczając jej dłoń tylko w momentach, gdy gestykulacja była konieczna. Koloryzował wydarzenia z dnia, doprowadzał do łez posłyszanymi dowcipami, przekazywał nowe i stare plotki czasem gubiąc sens opowieści lub się powtarzając. Nie przeszkadzało jej to. Uwielbiała jego otwartość, jego gadulstwo, które jej pozwalało milczeć. Oczywiście wszystko ma swoje minusy. Przy nim nigdy nie dało się usłyszeć szumu potoku, ale kto by się tym przejmował. Uważała, że nie ma zalet i wad. Jest tylko punkt widzenia. Nauczyła się wiec dostrzegać we wszystkim i wszystkich pozytywy. Tak było łatwiej. Szli powoli delektując się swoją obecnością, dotykiem swych rąk, spojrzeniami, każdym oddechem. Choć byli zgodni, że to trochę banalne. Wiedziała dokąd zmierzali. Znała ten las jak własne podwórko. To On, student AWF, pokazał jej tu każdą ścieżkę .Tu przecież trenował biegi. Tu się poznali. To było ich prywatne miejsce cudu. Bo to musiał być cud. Oboje byli tego pewni. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że dwoje ludzi, którzy studiują na dwóch zupełnie innych uczelniach spotyka się nagle w tym miejscu, z którym żadne z nich nie jest związane. Ktoś trzeźwo patrzący rzekłby, że połączyło ich zamiłowanie do nauk św. Tomasza z Akwinu. Dla nich to był cud.
    Zatrzymali się na moment w starym kościele przy uczelni by podziękować. Pamiętali, by to robić. Nie dlatego, że trzeba, ale bo tego chcieli. Chwilę porozmawiali ze starym proboszczem, który doglądał ostatnich Wielkanocnych przygotowań. Pokazał im małe żółte mechate kurczaczki, które sprowadził dla dzieci specjalnie na te okazję. Ptaki strasznie brudziły i wcale nie przypadły Hani do gustu. Nie dostrzegła w nich piękna, a może jej cały dzisiejszy zakres wrażliwości wypełniał już tylko On.
    Zatrzymali się również na tarasie widokowym. O tej porze roku, gdy liście były jeszcze niewielkie, można było prawie bez przeszkód podziwiać Wisłę. To było ich miejsce. Obiecali sobie, że będą tu wracać. Spojrzeli na siebie i Hania ze zdziwieniem stwierdziła, że On nic nie mówi. A jego oczy dziwnie błyszczą. Zatopili się w swoich spojrzeniach rozumiejąc się bez słów. A potem stali i stali aż wieczorny chłód nie wygonił ich do domu.
    Gdy ona parzyła herbatę i przygotowywała kolację, nakrył do stołu i zapalił świece w ich niewielkim saloniku. Bukiet wstawiła do wazonu i postawiła na środku stołu. Gdy usiadła podał jej lekarstwa i dopilnował by była szczelnie okryta pledem. Uśmiechnęła się i pocałowała go w lekko pomarszczony policzek z wdzięcznością. Tak bardzo o nią dbał.
    Podniósł kieliszek z winem do toastu. Oboje wiedzieli, że nie powinni. Lekarze odradzali, ale dziś była szczególna okazja. Sześćdziesiąta rocznica poznania się. Kto w taki dzień by się przejmował zakazami. Oboje z resztą byli zwolennikami umiaru we wszystkim. Pili powoli, właściwie sączyli trunek z przymkniętymi powiekami rozmawiając tak długo, aż świece się wypaliły.
    Położyli się spać pamiętając by ich palce, leżących na kołdrze dłoni były splecione. Odkąd wzięli ślub, zawsze spali razem, wtuleni. Nie potrafili inaczej zasnąć.
    -I co powiesz?-zagadnął delikatnie głaszcząc kciukiem skórę jej dłoni.-Czy to była ta wymarzona randka?
    Nie musiała na niego patrzeć, wiedziała, że się uśmiecha czekając na jej odpowiedź. Znał ją dobrze.
    -Nie popędzaj mnie. Była cudowna…–przyznała.–Ale kto wie co będzie jutro?
    -Dobrze.- zgodził się.- Śpij spokojnie jedyna.
    -Ty też.- uścisnęła jego dłoń, a sen przyszedł szybko.

    Zbudził ją dotyk. Muśnięcie i ta poświata. To już, pomyślała i ogarnęło ją poczucie smutku. Zacisnęła palce by ostatni raz poczuć ciepło jego zawsze gorącej dłoni. By się pożegnać. Wiedziała jednak, że to bezcelowe. Tam dokąd ją wzywają musi iść sama. Ale będzie czekała. A gdy się znów spotkają, będzie mogła mu powiedzieć, że całe życie z nim było niczym wymarzona randka....

    OdpowiedzUsuń
  7. Opis mojej randki:
    Moją wymarzoną randką byłaby randka z moją partnerką wtedy kiedy dożylibyśmy razem starości i mając za sobą długie lata wspólnego życia, a zdrowie by dopisywało tak aby o własnych siłach dotrzeć do miejsca w którym się zobaczyliśmy pierwszy raz tak aby historia zatoczyła koło i aby móc sobie powiedzieć "patrz kochanie pamiętasz jak się tu spotkaliśmy pierwszy raz? Kto z nas wtedy pomyślałby, że tak to się wszystko potoczy przez tyle lat, że znowu się tu spotkamy i z radością powspominamy dawne młodzieńcze czasy kiedy wszystko było takie łatwe i oczywiste ale szybko się okazało, że świat nie jest taki różowy i, że nie ma na ziemi miejsca gdzie zawsze jest sielanka." Chciałbym spędzić taką chwilę ze swoją ukochaną i móc jej powiedzieć po kilkudziesięciu wspólnych latach, że od pierwszego spotkania do dnia dzisiejszego kocham ją i gdybym mógł cofnąć czas i od nowa kogoś poznać to wybrałbym ją. Nie jest to może radosna historia ale jak kiedyś gdzieś przeczytałem miłość to 6 liter, które w jednej chwili spowodują że człowiek jest najszczęśliwszą istotą na tym świecie ale równie dobrze w ciągu jednej chwili tak potrafi zranić i zdeptać człowieka że czuje się gorszy od mrówki, która na każdym kroku ktoś lub coś próbuje zdeptać. W dzisiejszych pohukanych czasach gdzie każdy siedzi z nosem w telefonie i wysyła całuski, przytulaski, minki, zdjątka, snapy, zmienia statusy i innymi debilstwami się zajmuje trzeba naprawdę umieć odszukać drugą połówkę tą prawdziwą i stworzyć idealną całość bo inaczej zostaje się zgniłym ogryzkiem, który nadaje się tylko do kosza. Wbrew pozorom uważam, że dzisiaj pomimo internetu, smartfonów i innych technologicznych pierdół nie ułatwi nam odszukania tej właściwej osoby bo żeby to osiągnąć trzeba poznać i umieć się z nią dogadać i żyć a nie klikać, lajkować i wrzucać słit focie, które dla mnie są czymś popapranym i żałuje, że odeszły w niepamięć czasy kiedy się usiadło na podłodze wspólnie opartym o kanapę i oglądało się zdjęcia czy slajdy całymi rodzinami i parami a teraz każdy trzyma nos w ekraniku i pisze po raz setny "pięknie, cudnie, wspaniale, 100 lat zamiast po prostu się spotkać raz zaśpiewać i nie pokazywać całemu światu "ej ludzie słyszycie mnie czytacie? właśnie złożyłem życzenia, takie oryginalne jak żadne z was".
    PS. wiem, że odbiegłem od tematu i że 2 linijki tekstu związanego z tematem konkursu nie spowodują, że go wygram jednak nie będę nawet rozczarowany, że nie pójdę na urocze śniadanie ze swoją partnerką bo właśnie dzisiaj się z nią rozstałem...

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo długa randka:

    2008, lipiec – Paweł przyjeżdża autobusem z Mokotowa na Wawrzyszew, by zabrać Ewę na spacer do Lasku Bielańskiego. Wtedy pierwszy raz w życiu widzi świetliki (takie rzeczy – tylko na Bielanach). Wraca autobusem nocnym – jedyny (i na razie ostatni) raz w życiu – trwa to około dwóch godzin.
    2008, sierpień – tym razem przyjeżdża rowerem (a wiadomo, jakie są ścieżki rowerowe) na obiad. Ewa podaje dorsza o smaku wody. Po powrocie na Mokotów Paweł uświadamia sobie, że na Wawrzyszewie zostawił klucze od swojego mieszkania.
    2009, czerwiec – Paweł przenosi się na Stare Bielany, by uniknąć autobusów nocnych i eksploatacji ścieżek rowerowych, kończących się równie niespodziewanie, co zaczynających.
    2009, październik – samochodem zabiera Ewę do Lasu Młocińskiego. W zaroślach słyszą zwierzę. Ewa do dziś jest przekonana, że był to dzik, a Paweł – że wiewiórka (niezłe wiewiórki mają na tym Mokotowie).
    2010, grudzień – Paweł ma dość jeżdżenia i chodzenia do Ewy. Wciąga garnitur, na niego zarzuca górską sportową kurtkę. Po drodze kupuje czterdzieści róż, jakiś brylant i bez zapowiedzi pojawia się pod mało urokliwym blokiem z lat 70., gdzie mieszkała Ewa. Zabiera ją nad stawy Brustmana, o tej porze roku kiczowato oświetlone lampkami przez wizjonerów ze Spółdzielni Mieszkaniowej (pewnie tych samych, co wszystkie bloki uparcie malują na pastelowe róże, zielenie, żółcie i pomarańcze)
    2011, lipiec – Paweł i Ewa z balkonu oślepiają sąsiadów z naprzeciwka swoimi obrączkami.
    2012 rok – Odkrywają Puszczę Kampinoską, a więc: łosie, sarny i wrzosy.
    2013-2015 – Cieszą się, że na Bielanach są nie tylko budki z kebabami. Chodzą na pizzę do Włocha, na polskie obiady do Bistro w Bielańskim Ośrodku Kultury, czasem na piekielnie ostrego i drogiego Hindusa, regularnie na kawę do nowych kawiarni.
    2015, kwiecień – Wieszają na balkonie budkę dla jerzyków. Jak na razie żaden jerzyk nie chciał w niej zamieszkać.
    2016, maj – rodzi się Jagienka. Pierwszy raz w życiu wybiera się na piknik rodzinny. W sobotę będzie miała dwa tygodnie.

    OdpowiedzUsuń

wiadomosc do formularyz